czwartek, 11 stycznia 2007

Podróż Tangarą

_____________________________________________________________


Podróż Tangarą - film

PODRÓŻ TANGARĄ


Już nie lubię jeździć pociągami,
bo w wagonach, z których usunięto intymność przedziałów,
cisną się promieniujące złą energią tłumy.
Przy tym dziura w budżecie nie gwarantuje pewności:
koła chcą wyskoczyć z zajeżdżonych szyn,
a dygoczące ściany wręcz ocierają się
o pędzące z naprzeciwka pociągi.

Za zakurzoną panoramą okien
rozkładają się brudy wielkiego miasta.
Dziś, na całym świecie koło torów się nie sprząta,
za to wszyscy udają, że nie widzą!
Podróżni drzemią, blablają, nie wyglądają przez okna.
Nikogo nie podnieca, że chałupki z pobitymi szybami
jak zrąbane prostytutki czekają na klientów
i z lenistwa gniją bezrobotne samochody.

Pociągi obojętnie mijają wykorzystanych:
zerwane tory czekające na reinkarnację,
wagony zżerane kanibalistyczną rdzą,
tłuste cysterny odsunięte na bocznice
jak zużyte kobiety, których nikt nie chce napełniać.
Jedynie poszarpane sztormem kable wysokiego napięcia
mają szansę
- wszak nie może być przerwany ciąg istnienia!...



W słońcu ledwo błyszczą świetlne sygnały,
za to w tunelach rażą pioruny graffiti.
Reklamy na frontach ruder cierpiących wzdłuż torów
oszukują we wszystkich dzielnicach:
Szalone ceny! Tanie śmiecie! Tandetne ubrania!
Na dworcach szczują hasła:
“Od papierosów umrzesz na raka!”
“Przeprosiny za jazdę bez biletu - sto dolarów!”
Tylko gdzieniegdzie głaszcze: “Jezus cię kocha”.

Na oknie tęcza smaru rozmazuje chandrę.
Za oknem
stary cmentarz rozkłada się pomimo chłodu eukaliptusów,
wierzby płaczą nad stawem wciśniętym między slumsy,
zrujnowana cegielnia żenująco się obnaża!
Rośliny dziczeją w obojętności ziemi
i nawet szafirowy powój
nie jest w stanie ukryć braku egzystencji.



Za to na stacjach panuje kamuflujące poruszenie:
zawiadowcy zamaszyście odprawiają pociągi,
w otwartych drzwiach wagonów
cyrkulują nieposiadacze samochodów;
z głośników płyną optymistyczne dźwięki sygnału,
lecz zaraz po nich
motorniczy zapowiada stacje coraz dalsze od oceanu.

Tangara uciekając w ląd
prześlizguje się przez tunele - o włos od niebezpieczeństwa!
Czerwone auto, jak zazdrosny kochanek,
ściga ją równoległą ulicą.

Bez powodzenia.


________________________________________________________________

Zapytano mnie, czy nie boję się zamieszczać wierszy na internecie, przecież ktoś może mi skraść pomysły.
Prawdziwy poeta nie ukradnie cudzego pomysłu, bo ma dość własnych. 

Może ukraść tylko dupek.
Zresztą, wszystkie wiersze tu zamieszczone, były przedtem opublikowane w radiu i prasie.
A piszę po to, żeby ludzie czytali i tylko to się liczy.


„Podróż Tangarą” napisałam w środku lat dziewięćdziesiątych, kiedy musiałam jeździć pociągiem do Villawood, gdzie kupiłam magnę od polskiego dilera. Magna była doszczętnie zepsuta, jeździłam zatem pociągiem, to po lewy pink slip (który załatwiał ów diler) jak i na reperacje, które niczego nie poprawiały. Ale coż... dzięki temu powstała „Podróż Tangarą”, więc warto było stracić, żeby ten wiersz zyskać.

W 2003 zrobiliśmy krótki film „Podróż Tangarą”. 
Trafiliśmy w podobny nastrój, dzień siwy, z mżawką, ale reszta już całkiem różniła się od wiersza, choć udało się złapać kilka podobnych do opisanych w nim krajobrazów.
W latach dziewięćdziesiątych Tangara była supernowoczesnym, piętrowym pociągiem, a obecnie - to babcia, w porównaniu z najnowszym, prawie całkowicie oszklonym jej następcą!


Film nakręcił i zmontował absolwent sydnejskiej szkoły filmowej Konrad Aksinowicz, który też pokazuje się w ostatniej scenie. Czyta aktor Andrzej Siedlecki.
Film jest całkowitym happeningiem. Nie chciałam pokazywać się w tym filmie, bo wyglądałam szarocodziennie... ale Kondzio zarządził, że to mój wiersz i mam być! 


Gdy nakręciliśmy materiał do filmu, Kondzio zaprosił mnie do najdziwniejszej na świecie herbaciarni. Na Parramatta rd, w okolicach Stanmore, właściciel Grek całymi dniami przesiaduje na stołeczku za ladą, w pustym lokalu, ozdobionym pożółkłymi plakatami z lat pięćdziesiątych. Na półkach leżą opakowania po czekoladach i zakurzone pudełka po ciastkach, puste pojemniki na lody lśnią wyszyszczoną stalą, talerzyki i filiżanki ukryte w plastikowych torbach czekają na klientów, którzy boją się tu wejść.
Przy plastikowych, czystych stołach, umoszczeni na metalowych krzesłach, z grubych fajansowych filiżanek wypiliśmy herbaty, podane w stalowych czajniczkach. 

Przez otwarte na oścież drzwi zaglądali zadziwieni przechodnie. Byliśmy jedynymi klientami Greka przez cały dzień! Za herbaty zapłaciliśmy $3,60.
Czekając na autobus po drugiej stronie ulicy, patrząc na zbite i brudne szyby przedziwnej herbaciarni, zapragnęliśmy nakręcić o niej horror film, ale właściciel nigdy by się na to nie zgodził.
Choć zawsze mogę o tym napisać wiersz...



_________________________________________________________________